czwartek, 13 grudnia 2012

Tatev- dalsza podróż przez krainę cukru pudru



Dzień w którym odwiedziliśmy Tatev już od początku zapowiadał się niesamowicie zabawnie. Najpierw spotkaliśmy kobietę biegającą z kurczakiem dookoła kościoła, a potem, gdy łapaliśmy stopa do Tatev znowu mieliśmy doczynienia z kurami… Zanim jednak drób dopadł nas po raz drugi, musieliśmy złapać stopa z Goris, co nie było łatwe, bo nikt nie chciał się zatrzymywać wjeżdżając pod górę,  a równinka była dopiero za górami. Leniwie staliśmy więc pod górą licząc na cud, który się zdarzył – zabrał nas kierowca ciężarówki przepełnionej warzywami i owocami. Z tymże kierowcą wyjechaliśmy poza góry otaczające Goris, gdzie zauważyliśmy, że wszystkie szczyty dookoła pokryte są jeszcze większą warstwą śniegu niż były dnia poprzedniego. Moim zdaniem wyglądały jak dziwnego kształtu pierniki posypane cukrem pudrem. Mniam! Przypominam, że tego dnia jedliśmy tylko chleb z pomidorem (bez masła!), więc proszę się nie dziwić moim kulinarnym wtrąceniom. ;o) Kierowca niestety nie poczęstował nas żadnym jabłuszkiem, ani ogóreczkiem, ale wysadził nas chociaż na dobrej drodze, która nota bene nie była zbyt uczęszczana.


 „Siadajcie, siadajcie!” – zachęcał nas kierowca podstarzałej lady –„Nie jadę do samego Tatev, ale blisko”. No jak blisko, to wsiadamy. Lepszy rydz jak nic. Dalej możemy sobie dojść piechotą, jeśli nie będzie tam żadnego samochodu, tak jak nie było tu przez ostatnie 20 min. Wpakowaliśmy się na tył łady i rozpoczęliśmy podróż… krzywiąc buzie i ledwo co opanowując odruch zatkania nosa. Strasznie zaczęło śmierdzieć! Sprawdziłam swoje podeszwy, żeby mieć pewność, że w coś nie wdepnęłam, ale nie. Vitalij zrobił to samo i też  nic nie było. Zaczynało już mi brakować powietrza, gdy kierowca zmartwiony tym, że nie idzie nam rozmowa, bo mało co mówimy, odwrócił się do tyłu, by nas skontrolować. „O mama jan! Ty masz taką ładną kurtkę a ja nie powiedziałem żeby uważać” – skierował swoje słowa do mnie „Uważać? Ale na co?”- mój ostatnie oddech się zbliżał.  „ Gdzie siadacie, bo ja z tyłu często wożę kury.” W tym momencie zupełnie już zmieniłam zdanie – czasami lepsze nic, niż zgniły rydz moi drodzy! Ala za późno już było na ratunek, wioska była  bardzo blisko. Szkody na szczęście nie były duże, choć uraz do rozpadających się Lad pozostał, mimo że wcześniej je uwielbiałam...

Wioska w której wysiedliśmy, okazała się na tyle duża, że mogliśmy się zaopatrzyć w prowiant. Tym razem nie chcieliśmy już tracić czasu na łapanie stopa, który i tak by nie przyjechał, więc dalej ruszyliśmy piechotką, podgryzając co nieco. Znalazł się jednak jeden samochód na tej trasie ( w sensie dziwne, że o tej porze), w którym starczyło i miejsca dla nas.  

 Tymże sposobem dojechaliśmy do samej stacji kolejki linowej. Tak, kolejki linowej, bo do monastyru Tatev dostać się można albo długą i krętą drogą, albo najdłuższą na świecie kolejką linową zwaną „Skrzydła Tatevu”. Nie mieliśmy czasu, by wybrać się drogą, skorzystałam więc z kolejki. Podróż w dwie strony kosztowała mnie 4000 dram. Vitalij postanowił poczekać na mnie, relaksując się na ławce, z racji tego, że już wcześniej odwiedził tą atrakcję. Wyposażony był w muzykę i winogrono, nie obawiając się więc, że coś mu się stanie ruszyłam zobaczyć dumę Armenii. :) Tatev pokochałam od pierwszej sekundy w kabinie kolejki, zanim na dobrą sprawę dotarliśmy na miejsce, a to wszystko dlatego, że góry są takie piękne, a wszystko widziane z lotu ptaka robi jeszcze większe wrażenie! W związku z tym, że długość trasy to prawie 6 km, dotarcie do klasztoru zajęło nam trochę czasu i mogłam nie tylko rozglądać się z rozdziawioną buzią, ale i zrobić trochę zdjęć. 

Przyglądanie się życiu wioski z góry było szalenie interesujące.:)

Klasztor ufundowano w IX wieku, a w Xw. zamieszkiwało go około 1000 osób i pod jego kontrolą zostawały liczne miejscowości, znajdowała się tam również znacząca szkoła. Dzisiaj 1000 osób to odwiedza klasztor tygodniowo w sezonie. Mi jednak się udało uniknąć tłoku, ze względu na wczesną godzinę, nic nie stało mi więc na przeszkodzie, by poczuć atmosferę tajemniczości.


Bardzo podobał mi się fakt, że z dziedzińca można było wejść do każdego klasztornego pomieszczenia, to znaczy, że żadne drzwi nie było zamknięte i mogłam do woli penetrować każdy zakątek. A było co, bo wszędzie kryło się coś ciekawego – a to stare krzesła, a to dziwny ołtarzyk, a to miotły, a to świeczki. Różności różniaste.


 W głównym kościele też nie spotkałam żywej duszy. Z początku byłam zadowolona, ale po chwili stwierdziłam, że to nie na moje nerwy i postanowiłam wyjść poza mury kompleksu.


Po drugiej stronie murów było już troszkę głośniej, głównie za sprawą starowinek namawiających każdą pojawiającą się na horyzoncie istotę  na jakieś zakupy.:) Ja z oferty nie skorzystałam, chociaż miałam ochotę na pestki dyni, ale jak mi Pani zaśpiewała taką cenę za garść pestek, że mogłabym sobie za to kupić słoiczek nutelli + coś do picia, to od razu mi się odechciało. W zamian rozejrzałam się po okolicy, a siedząc na trawie i przyglądając się górom, zamiast pestek zajadałam winogrona, które odłączyły się od kiści, gdy Vitalij wyszarpywał ją z mojej torebki.

Klasztorna toaleta.

Do czekającego na mnie Vitaljego powróciłam dopiero po 2godz. Chłopak tak się zrelaksował przez  ten czas, że aż usnął na ławce. Nie powiem, ludzie się trochę dziwnie patrzyli – nie dość, że dredy na głowie, to jeszcze śpi w takim miejscu- w Armenii i jedno i drugie jest nie do pomyślenia.  Po przebudzeniu Vitaljego, zaczęliśmy żartować, że teraz do Erywania będziemy wracać piechotą, bo plotka o jakiś dwóch dziwolągach już się na pewno rozprzestrzeniła i nikt nas nie będzie chciał wziąć. 


Autostopowanie powrotne okazało się jednak tak samo proste jak to pierwsze. Na początku tradycyjnie Lada, potem dla odmiany irańska ciężarówka. Niestety nie dość, że kierowca jechał jakby chciał a nie mógł, to jeszcze się dziwnie zachowywał, np. w kabinie wyłożony miał dywan i kazał Vitaljemu ściągnąć buty. Kosmos. :) Na dłuższą metę ten autostop byłby nie do zniesienia, więc gdy tylko kierowca postanowił zrobić przystanek by kupić chleb, my wymknęliśmy się znowu na drogę. Pech chciał, że przez jakiś czas jechały albo same ciężarówki, których my już nie chcieliśmy łapać, albo luksusowe samochody, które z kolei nie chciały nas. Gdy gdzieś już po raz czwarty jechało ładne, nowoczesne auto,  ja nawet nie podniosłam ręki, bo nie widziałam sensu, Vitalij jednak dzielnie się trzymał i o dziwo – auto zatrzymało się. Uprzejmy kierowca okazał się być ormiańskim biznesmenem, który niegdyś studiował w Moskwie i Pradze, a teraz inwestuje w Armenii. Mieliśmy szczęście, bo jechał on do miasteczka oddalonego od Erywania jedynie o około 30km. Gdy wymieniliśmy już pomiędzy sobą podstawowe informacje i zapadła cisza, ja zaczęłam się zastanawiać, co go skłoniło, by nas wziąć ze sobą. „Może nie lubi samotnych jazd?”, „Może sam kiedyś autostopował i wie jak to jest?”, „Może zobaczył dziurę w jezdni, zwolnił, my pomyśleliśmy, że się zatrzymuje dla nas, zaczęliśmy do niego biec, to go wprawiło w zakłopotanie i ostatecznie nas wziął ze sobą?”. Wersji miałam kilka, prawdziwa jednak w życiu nie przyszłaby mi do głowy. Dobrze więc, że kierowca sam, nie pytany, postanowił podzielić się z nami informacją, że… widział VItaljego rano jak spał na ławce!!! Informacja na początku odebrała nam mowę, potem jednak oboje wybuchliśmy takim śmiechem, że nasz dobroczyńca nie wiedział, co się z nami dzieje. Nie wziął nas jednak za wariatów i jechaliśmy z nim jeszcze przez 4 godziny. Później złapaliśmy ostatnie już auto z jeszcze bardziej sympatycznym kierowcą, który poodwoził nas pod same domy. I tym sposobem podróż z Erywania do Tatevu i z powrotem „kosztowała nas” 13 samochodów. :)

3 komentarze:

  1. Piękne zdjęcia, zwłaszcza z ośnieżonymi górami w tle...:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale niesamowicie. Zwiedzasz miejsca, które są moim wielkim marzeniem. Uwielbiam te klimaty, a zdjęcia są tak magiczne,że zapierają dech w piersiach. Jak Ci wspaniale,że tyle zobaczyłaś... Pozdrawiam i zamierzam u Ciebie jeszcze zabawić :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale niesamowicie, zdjęcia są nadzwyczajne,że aż dech zapiera. Zwiedzasz miejsca o których marzę. Nawet nie wiesz, jak bardzo... Wspaniale masz,że tyle już zobaczyłaś. To absolutnie moje klimaty. Uwielbiam. Rozgoszczę się u Ciebie, jeśli pozwolisz.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...